Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

,Nareszcie weszły nasze znajome.
Pani Daumont miała gust bardzo dobry i jej kokieterja nigdy nie objawiała się w ekscentryczności kroju i koloru ubrania.
Jej tualeta trochę poważniejsza i strój Teresy odpowiadający jej młodemu wiekowi, odznaczały się naturalnością, dobrym smakiem i harmonją.
Gdy przechodziły, pomiędzy mężczyznami się słyszeć szmer zachwytu, co zresztą nie było dziwnem, ale co było rzeczą nieskończenie rzadszą i prawie bezprzykładną, że i obóz kobiecy powstrzymał się od krytyki.
Tylko ponieważ nikt nie znał nowoprzybyłych, więc naturalnie i nikt się do nich nie zbliżył.
Pani Daumont nie martwiła się tem, widząc bowiem sprawione wrażenie, rachowała na wypadek.
Wśród tego wspaniałego i zupełnie nowego widowiska, Teresa nic nie widziała i nie umiała odróżnić. Płomienie tysiąca świec, których ilość zwiększała się przez odbicie w zwierciadłach, odbłyski różnokolorowych kamieni drogich, oślepiały ją i sprawiały zawrót głowy. Uwielbienie i szmer pochlebny dochodzący jej uszu, zamiast przejmować radością, sprawiał jej cierpienie. Szukała wzrokiem młodego rzeźbiarza i nie znalazłszy go, rzekła do siebie:
— Jeżeli nie mógł otrzymać zaproszenia i jeśli nie przyjdzie, ten bal stanie się dla mnie męczarnią!...
Nasi czytelnicy wiedzą już, iż nie potrzebowała obawiać się tego.