Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młodych dziewcząt w jej położeniu nie doświadczyłoby tego uczucia?
Nagle doznała wrażenia jeszcze silniejszego, niż za pierwszym razem. Spostrzegła Gastona zbliżającego się do drzwiczek powozu. Przerażenia jej wzrosło tak dalece, iż nie była w stanie wymówić słowa, ani uczynić ruchu, by go powstrzymać od zuchwalstwa, które w razie nadejścia jej matki, mogłoby pociągnąć skutki niebezpieczne.
Gaston myślał tylko o tem, by skorzystać z nadarzającej się sposobności.
— To ja jestem... znowu ja... — rzekł głosem wzruszonym. — Powtarzam: nasza przyszłość, nasze szczęście spoczywa w rękach pani. Grozi ci wielkie nieszęście... wiem o tem, lepiej może, niż pani sama... Wiem że chcą panią poświęcić... nie można do tego dopuścić. Kocham panią bez pamięci... nad życie własne... Chcę cię ocalić od nieszczęścia, jakie ci gotują.. Chcą cię wydać za człowieka, którego byś kochać nie mogła. Nic ich nie obchodzi, że będzie on starym i że zamiast miłości będziesz mieć wstręt dla niego. Będą wymagać od niego tyle bogactwa i nie dla ciebie, ale dla zaspokojenia własnego egoizmu. Nie sądź pani, że kłamię lub przesadzam... Mówię ci najświętszą prawdę, przysięgam ci... przysięgam na moją miłość!..
Niestety, Teresa nie wątpiła o tem: wiedziała że słowa jego były prawdziwe.
On mówił dalej:
— Kocham panią dla ciebie samej. Serce i du-