Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zostań, zabawię najwyżej kwadrans i pojedziemy dalej.
Weszła w korytarz i zadzwoniła u drzwi, na których na mosiężnej tablicy widniał napis: Bank Dyskonto.
Zostawmy na chwilę panią Eugenję w kancelarii banku, i wróćmy się do Gastona Dauberive, którego powóz zatrzymał się w kilkanaście sekund przed tym samym domem. Nie tracąc czasu, młody człowiek wysiadł i postąpiwszy kilka kroków, usłyszał jak pani Eugenja mówiła, że powróci dopiero po kwandransie. Skoro więc tylko drzwi za nią się zamknęły, przystąpił do jej powozu.
Teresa zostawała jeszcze pod wrażeniem słów jego. Zdawało się jej, że słyszy jego głos i powtarzała:
— „Kocham cię całą duszą... potrzebuję widzieć się z panią choć jedną chwilę bez świadków, i pomówić... chodzi o twoje szczęście, o twoją przyszłość... a naszą przyszłość...“
Te banalne frazesy, których nie rozumiała z braku doświadczenia, wydawały się jej, zwłaszcza po rannej rozmowie z matką, niezmiernie ważnemi; sądziła że szczęście jej jest zagrożone, że czeka ją przyszłość straszna. Dodajmy, że jej czyste, dziewicze serce, nie znające dotycyczas żadnego uczucia, tem bardziej przygotowane było do miłości przypadkowej. Jej sąsiad, którego nazwiska nawet nie znała, był dla niej z uwielbieniem i brał ją za model. Było to więcej niż potrzeba, by wzbudzić w niej miłość... Ileż