Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stała się szrama na czole, straszliwa i charakterystyczna.
Elizeusz doznał szczególnego uczucia, słysząc swego dawnego mistrza, któremu zawdzięczał to, czem był.
— ...Skończyli się królowie... Zasada istnieje, ale brak ludzi. Ani jeden z tych wytrąconych z siodła rycerzy nie jest zdolny wytrwać, ani jeden nie ma nawet szczerej do tego chęci... Ach, czego ja nie wdziałem, czego nie widziałem podczas tej wojny!..
— Ale nie wszyscy królowie są jednacy, zaprotestował Méraut, i jestem pewny, że Chrystjan...
— Twój nie lepszy od naszego.. Dziecko, bawidamek... W tych oczach niema, ani jednej myśli, ani trochę woli... Spójrz tylko!
Wskazywał króla, który upojony wirem walca skłonił głowę na obnażone ramię swej tancerki, wdychając jego zapach. Para przesunęła się obok, ogarniając ich gorącem tchnieniem. A ponieważ kupiono się coraz tłumniej, aby spojrzeć na Chrystjana II, pierwszego w swem królestwie tancerza, Hezeta i Méraut usunęli się ku głębokiej framudze okna, wychodzącego na quai d’Anjou, i tam trwali przez czas służszy w cieniu i kojącej ciszy nocnej.
— Królowie nie wierzą już, nie pragną. Czemu mielibyśmy nadstawiać karku za nich? mówił Hiszpan burkliwym tonem.
— Pan już nie wierzy... A jednak wyruszasz
— Wyruszam.
— Bez wszelkiej nadziei?
— Z jedyną nadzieją postradania głowy, tej biednej głowy, której nie mam już gdzie złożyć.
— A król?
— O niego jestem spokojny...