Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem, ciszej:
— Chcę pana o coś prosić...
Lecz to co miała do powiedzenia kosztowało ją widzocznie dużo, gdyż trwała przez chwilę w skupieniu, napół przymknąwszy cezy; głęboko bolesny wyraz, który Elizeusz spostrzegł już kilkakrotnie, podnosił jeszcze piękność tej twarzy, znacząc czystość jej linij brózdami poświęcenia i ofiar, najwznioślejszemi uczuciami królowej i kobiety. Budziła w nim wówczas cześć religijną... Wreszcie, odzyskując całą odwagę, Fryderyka zapytała go głosem cichym, nieśmiałym, wyraz po wyrazie, niby stawiając bojaźliwe kroki, czy nie znał w Paryżu... jakiegoś miejsca, gdzie... pożyczają pod zastaw...
Pytała Elizeusza, tego dużego cygana, któremu znane były wszystkie lombardy paryskie, dokąd od lat dwudziestu zanosił zimą letnie ubrania, a latem — zimowe!... Czy znał ciotunię!... Wraz z wspomnieniami młodości wracał ten żargon, wywołując przez jedną chwilę uśmiech na jego twarzy. Lecz królowa ciągnęła dalej, podnosząc nieco głos:
— Chciałabym panu powierzyć coś do zaniesienia... klejnoty... Bywają chwile kłopotliwe...
Piękne jej oczy, teraz wzniesione, jawiły głęboką otchłań boleści cichej a nadludzkiej.
Nędza królów, — wielkość w poniżeniu!... Czyż to było możliwe!...
Méraut skinął głową na znak, że gotów jest podjąć się sprawy.
Gdyby był wyrzekł słowo, stłumiłoby je łkanie, gdyby był uczynił gest, musiałby paść do stóp tej królewskiej niedoli. A jednak do podziwu zaczęła przyłączać się litość. Teraz widział królowe nieco mniej wyniosłą, mniej górującą nad pospolitością życia, jak gdyby w smutnem wyznaniu przez nią uczy-