Przejdź do zawartości

Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nemi świecznikami toczyła się partja wista, tak zwana gra królowej: książę naprzeciw Jej Królewskiej Mości, madame Eleonora i Boskowicz jako para przeciwników, Księżna cicho grała na fortepjanie owe „echa iliryjskie“, których Fryderyka mogła wciąż słuchać bez zmęczenia, a za najmniejszym gestem zachęty palce grającej nadawały im mocne akcenty pieśni wojennej i brawury. Te wspominki, budząc na twarzach słuchaczy uśmiech rozmarzenia lub wyraz bohaterstwa, ożywiały nieco atmosferę rezygnacji wygnania i ustalonych nawyków w tym bogatym salonie mieszczańskim, będącym teraz królewską siedzibą.
Wybiła godzina dziesiąta.
Miast udać się do swych apartamentów, jak co wieczór, — było to sygnałem do rozejścia się, — królowa potoczyła wokół roztargnionym wzrokiem, mówiąc:
— Możecie państwo odejść. Ja mam jeszcze sprawy z panem Méraut.
Elizeusz, zajęty przy kominku lekturą, skłonił się i, zamknąwszy książkę, przeszedł do sąsiedniego pokoju po papier i pióra.
Gdy wrócił królowa była sama, wsłuchana w turkot odjeżdżających powozów, za któremi zamykano dużą bramę; tymczasem na korytarzach i schodach pałacu rozlegały się zmieszane kroki, poprzedzające chwilę spoczynku mieszkańców ludnego domu. Zapanowała wreszcie cisza, którą pogłębiał wokół dwumilowy lasek, chłonąc szumem wiatru i liści dalekie odgłosy Paryża. Pusty salon, pełen jeszcze światła, czekał, zda się, w spokoju i samotności, na jakąś tragiczną scenę. Fryderyka, oparłszy się o stół, odsunęła ręką przygotowany przez Mérauta papier, mówiąc:
— Nie... nie... Nie mamy nic do pisania... To był pretekst... Niech pan siada...