Strona:PL Daudet - Nowele z czasów oblężenia Paryża.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiałem się w niedzielę robieniem chomontów. Kazałem dziecku czekać, a sam zszedłem na dół.
Drzwi stały otworem, wszedłem. Olbrzymia postać żołnierza Wilhelmowego podnosi się z kupy wiórów i zbliża się ku mnie z oczyma wytrzeszczonemi, sypiąc przekleństwa, niezrozumiałe dla mnie. Zdaje mi się, że to bydlę obudziło się w złym humorze, bo po pierwszem odezwaniu się mojem, Prusak począł wyciągać szablę.
W jednej chwili krew uderzyła mi do głowy. Cała żółć, która zbierała we mnie od godziny, uderzyła mi do głowy... Wyrwałem śrubę z warsztatu i uderzyłem nią... Wiecie, towarzysze, że Belizaryusz ma ciężką rękę zazwyczaj; ale tego dnia, zdawało się, że piorun Boga miałem w pięści... Po jednem uderzeniu mój biedny Prusak zaraz uciszył się i rozciągnął jak długi. Myślałem, żem go tylko ogłuszył. Aha! tak! udała mi się sztuka! nawarzyłem sobie piwa!
Ja, który nigdy w mojem życiu nie zabiłem nawet jaskółki, poczułem się głupio, wobec tego dużego ciała, leżącego przedemną... Ładny blondyn! na honor! z małą bródką, kręcącą się swawolnie, jak wiórki jesionowe. Nogi mi się trzęsły, kiedym patrzał na niego. Tymczasem malec nudził się tam na górze, usłyszałem, jak wołał mnie z całej siły:
— Ojcze! ojcze!
Prusacy przechodzili drogą — widać było ich nogi i szable przez okienko w piwnicy. Nagle przyszła mi straszna myśl do głowy.
— Jeżeli wejdą, dziecko zgubione... obu nas zamordują.
Opamiętałem się, nie drżałem więcej.