Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zawezwał go teraz uprzejmie, posadził przy sobie i, spojrzawszy mu przenikliwie w oczy, rzekł:
— Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Msza już się skończyła a tobie zdałoby się zacząć przychodzić do tego kościoła...
W jasności poranku uwydatniała się zmiana zaszła w postaci i twarzy Ryszarda. Wychudł, zmizerniał, przez czoło zarysowały się horyzontalne linie. Szukał, by coś powiedzieć na swe usprawiedliwienie i pragnął oswobodzić się coprędzej od wymówek starego maniaka, czującego urazę do ludzi niebywających w małej parafii; lecz siadłszy przy nim na kamieniu wśród słonecznej, letniej ciszy niedzielnej, Ryszard nie znajdował słów a natomiast ogarniętym się poczuł przykuwającą życzliwością staruszka.
— Jesteś o wiele odemnie młodszy — mówił pan Merivet, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu — lecz gdy ludzie boleją jednym i tym samym rodzajem bólu, równają się latami.. Twoje cierpienie przechodziłem ja kiedyś... konałem ze smutku, konałem z chęci zemsty, morderstwa... tak, tak, chciałem zabić. Ciebie to dziwi... bo któżby mógł coś podobnego przypuszczać, patrząc na tego spokojnego, uśmiechniętego pana Merivet... A jednak niewiele brakowało, bym nie stał się nikczemnym mordercą: bo czyż może być coś nikczemniejszego, jak mąż zabijający żonę, choć mu prawo daje na to sankcyę w pewnych okolicznościach.