Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nawet śladu tego buntu w niej nie było, czuła się wzruszona i pochyliła się nad twarzą dziadka, którego nędzny żywot pełen miłości ku niej, opowiedział jej ksiądz Cerès.
....Przed laty blizko trzydziestu, jechał zwolna wielki wóz gościńcem ku Corbeil. Było to już późną jesienią i o wieczornej porze dnia. Na wozie gnieździła się cała banda cyganów, handlujących drobiazgami swego wyrobu a właściwie żyjąca z jałmużny wyłudzanej pod pozorem rzucania i odejmowania uroków, wróżenia z kart lub z ręki i różnych tego rodzaju guseł. Od jakiegoś czasu bieda dokuczała tej wędrownej czeredzie, brakowało im chleba dla zaspokojenia głodu. Konie z dawna nigdy niesyte szły ociężale a koła wozu skrzypiały, nie było bowiem tłuszczu, by je nasmarować. Przejeżdżając przez Soisy, zauważyli zabudowania ochronki, wyglądającej schludnie i ponętnie. Przyszła im ochota podrzucić pod drzwi tego dostatniego domu przytułku najmłodsze z dziatwy płaczącej z głodu i zimna. Najmłodszą była dziewczynka, niemająca jeszcze dwóch lat skończonych a taka śliczna i bielutka, jak aniołki malowane na kościelnych obrazach. Wieczorna pora sprzyjała wykonaniu zamiarów. Matka popłakała pierwszego wieczora za swoją córeczką, lecz zająć się musiała czeredą pozostałych dzieci a niemając czem zaspokoić ich głodu, uspakajała się i pocieszała, że chociaż ta najmłodsza będzie ssczęśliwą i nie zazna całej srogości