Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teraz jadł śniadanie... a zatem jest godzina pierwsza". Niezmiernie lubił patrzeć na dróżnika jedzącego śniadanie w towarzystwie dwojga swoich dzieci, taczki służyły im za stół a po stończonem jedzeniu, Robin odwracał taczki sztorcem i rozsiadał się w nich na drzemkę, rozpierając w twardym tym fotelu, podczas gdy dzieci jego bawiły się tuż obok w zsypywanie kamyków w pryzmy, podobne do tych, które sypał ich ojciec wzdłuż gościńca. Gdy kobiety wracały z pralni, lub gdy spędzano bydło do obory, albo jeszcze gdy dzieci, wypuszczone ze szkoły, rozchodziły się na zakręcie do domów, Ryszard wiedział, że jest godzina czwarta... piąta... szósta. Gościniec był dla niego nie tylko zegarem, lecz i kalendarzem, wyraźnie wskazującym dnie tygodnia. Co poniedziałek szedł sznur żebraków i włóczęgów o twarzach mizernych, schorzałych, w łachmanach brudnych i o sakwach dziurawych, a każdy z tych biedaków zatrzymywał się u bramy pałacu, gdyż ogrodniczka, pani Clement, miała obowiązek dać każdemu dwa susy i kromkę chleba. W sobotę, znacznie weselszy był widok; podług starego francuzkiego obyczaju wesela odbywały się w całej okolicy w sobotę; na czele orszaku postępował zawsze skrzypek z miną dziarską i odświętnie przystrojony a muzyka, którą rzępolił na swoim instrumencie, wywoływała na drogę ludzi z całej wioski; o kilka kroków za muzykantem szli państwo młodzi, ona w białej