Strona:PL Daudet - Mała parafia (2).pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dotychczas Eliza czyniła na niego wrażenie miłego, wesołego ptaszka, rad był na nią patrzeć i słuchać jej świergotania, tak jak patrzył na płoche jaskółki wpadające do kiosku i ofruwające go dokoła, muskając skrzydełkami bronie porozwieszane na ścianach. Obecnie zaś, Ryszard postanowił zbadać bliżej usposobienie swej ładnej i zawsze wesołej, śmiejącej się kuzynki. Dlaczegóż nie miałby jej pokochać?... Niechaj by go ona uzdrowiła z tamtej, nieszczęśliwej miłości... a wreszcie matka zdaje się pragnąć tego i wyczekiwać, jak zbawienia. Rozmyślał tak Ryszard, grając z matką w szachy po śniadaniu, nazajutrz po owej przejazdce podczas burzy, która przeciągnęła się prawie przez noc całą, zatapiając klomby w ogrodzie, wyorując bruzdy na rozmoczonym gościńcu. Od wczoraj Eliza była nieswoja, czuła się nieco skrępowaną w obecności Ryszarda: spodziewała się wyznania z jego strony, czekała stanowczej rozmowy, domyślając się, iż pora się jej zbliża. Stała przy oknie i patrzała na gościniec.
— Co się tam dzieje? — zawołała pani Fenigan, słysząc hałas i krzyki jakiegoś zbiegowiska łudzi w pobliżu okna.
— To ten stary żebrak... Jakże się on nazywa? Jerzy... tak i stary Jerzy... Utarzał się w błocie i chłopaki wiejskie wyśmiewają się z niego... Zabrali mu kij.. biedny stary, nie może się teraz utrzymać na swych wykoszlawionych nogach.