Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lubo miałem wstręt do ludzi, jednakże kazałem go wpuścić.
Byłto pan portugalski, mogący mieć przeszło lat czterdzieści, bogato ubrany.
— Senhor, przebacz — rzekł do mnie. — Wszak nazywacie się Robinson Kruzoe?
— Nieinaczéj — odpowiedziałem, prosząc aby usiadł.
— Ten sam który niegdyś mieszkał w Brazylii.
— Tak jest, ale w czém mogę być panu użytecznym.
— Daruj méj ciekawości panie, lecz chciałbym się dowiedzieć o szczegółach waszego pobytu w Brazylii, czy nie zechcielibyście mi ich opowiedzieć.
Uczyniłem zadosyć życzeniu obcego, a gdy skończyłem moje opowiadanie, powstał, pochwycił mię za rękę i zapytał:
— Czy nie poznajesz mię panie Kruzoe?
Wpatrywałem się długo w jego twarz, rysy nie były mi obce, lecz nazwiska przypomnieć sobie nie mogłem.
— Czy nie pamiętasz nazwisk twoich wspólników w zamierzonym handlu negrami.
— Don José de Aranha, — zawołałem wyciągając do niego ręce, — mój sąsiad i przyjaciel z San Salwador.
— Tak mój przyjacielu. Przed trzema laty przybyłem do Londynu wówczas właśnie, kiedy cała stolica brzmiała echem twoich wypadków; rozgłosił je kapitan, któremu ocaliłeś życie i okręt, nie chcąc za to przyjąć nagrody. Nazwisko twoje dobrze pamiętałem, a szlachetny postępek dał mi poznać, że to ty sam jesteś zacny mój przyjacielu. Lecz musiałem wracać do Brazylii, a tam w skutek zamieszek dostałem się do więzienia. Odzyskawszy wolność, miałem za naj-