Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

opodal od miejsca gdzie się nasz okręt rozbił. Widocznie byłto okręt wzywający ratunku.
— Okręt! okręt!!..
— O Boże! po siedmiu latach samotności, okręt tak blisko!..
Pomimo nadzwyczajnego wzruszenia, zostało mi tyle przytomności, żem pragnął jaki taki nieszczęśliwym żeglarzom dać ratunek. Nie mogąc popłynąć ku okrętowi, starałem się przynajmniéj innym sposobem dopomódz, rozpalając ogień. Wprawdzie wicher dął przeraźliwie, ale udało mi się wreszcie rozdmuchać płomień; naniósłszy kilka pęków suchego chrustu z jaskini, rzuciłem go na ogień. Widać iż ujrzano go z okrętu, albowiem kilka strzałów działowych w krótkich przerwach dało się słyszeć. Całą noc siedziałem na strażnicy dokładając drzewa. Jeszcze parę razy huk się powtórzył, lecz w końcu wszystko ucichło.
Ranek zajaśniał śliczny, wicher całkiem ustał. Z największą niecierpliwością oczekiwałem zupełnego rozwidnienia, mając wzrok wlepiony w miejsce, zkąd mię w nocy dochodził odgłos dział.
W oddaleniu na morzu ujrzałem jakiś niewyraźny czerniejący się przedmiot, byłże to okręt? lub jego kadłub tylko? Przez parę godzin wpatrywałem się weń bez przerwy, ale nie poruszył się z miejsca, zapewne osiadł na mieliznie, lub wpadł na haki podwodne, a może téż stał na kotwicy.
Pochwyciłem łuk, strzały i dzidę i pobiegłem ku południowemu przylądkowi, z po za którego widać było statek. Przybywszy nad brzeg spostrzegłem wistocie kadłub skołatanego okrętu; znać wicher wczorajszy rzucił go na przybrzeżne skały, znajdował się prawie w tém samém miejscu, gdzie