Do sporządzenia jak najprędszego nowych sukien przynaglała mię jeszcze inna okoliczność. Zaraz z początkiem pory deszczowéj pojawiły się roje moskitów[1]. Pierwéj wcale ich nie widziałem, wyjąwszy raz w lesie, gdy mię w okolicy bagnistéj opadły i mocno pocięły; ale teraz znać z tego powodu, że łączka przyległa mojemu mieszkaniu zamieniła się w błocisko, nieznośne owady zakwaterowały się tu na piękne, obierając sobie za najlepszy przysmaczek biedne moje ciało.
W dzień jak w dzień, oganiałem się skutecznie, lecz gdy nadszedł wieczór, ani sobie dać rady; kłuły mię okropnie po całém ciele, do ust nawet wlatywały i nieraz musiałem okładać się świeżą ziemią, aby choć trochę ulgi doznać w palącym bólu. Gdyby przynajmniéj można ogień rozniecić i dymem odpędzić te krwiożercze stworzenia! Kładąc się spać, właziłem pod warstwy liścia kokosowego, ale umiały one i przez ten labirynt dostać się do méj skóry.
- ↑ Pod nazwiskiem moskitów lub mustyków, rozumieją się różne gatunki much w krajach gorących, których ukłucie podobnie jak naszych komarów, bolesne zrządza swędzenie.