Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podnieść kotwicę i uchodzić na pełne morze; skinąłem ażeby się zachował spokojnie i w téj prawie chwili spostrzegłem zwierzę zaledwie na długość wiosła od statku. Nieczekając dłużéj wypaliłem do niego; potwór z rykiem zwrócił się ku lądowi i zniknął w ciemnościach.
Niepodobna opisać wrzawy, jaka nastąpiła po wystrzale; najrozmaitsze ryki i wrzaski napełniły powietrze, ale zwolna wszystko ucichło i do rana nic już nie zakłóciło naszéj spokojności.
Nakoniec słońce weszło. Po obydwóch stronach rzeczki rozciągały się wzgórki krzewami okryte, daléj zaś nieco czerniały ogromne bory. Cisza zupełna panowała w okolicy, jednak nie odważyliśmy się wysiąść aż gdy dzień całkiem zajaśniał.
— Ja pójdę po wodę — rzekł Xury, — a wy pozostańcie w łodzi.
— Dlaczego nie chcesz żebym szedł z tobą? — zapytałem Maura.
— Panie — zawołał poczciwy chłopiec, — w tych krzakach może kryją się jakie drapieżne zwierzęta, albo murzyni; jeżeli mię napadną, przynajmniéj sam zginę, a ty będziesz mógł ratować się ucieczką.
— A więc pójdziemy oba, a napastników położymy trupem, — rzekłem chwytając strzelbę i podając drugą Xuremu.
Poczém skierowałem szalupę ku brzegowi i pierwszy wyskoczyłem na ziemię. Xury zaraz spostrzegł potoczek płynący doliną; pobiegł więc ku niemu ażeby napełnić dzbany; ale w mgnieniu oka powrócił zbladły od strachu.
— Dlaczego tak drżysz? — zapytałem się z niespokojnością.