Strona:PL Czech - Wycieczki pana Brouczka.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Straszne! Więc wy bez litości zabijacie, rozdzieracie i połykacie żywe istoty boże, które z wami społem ziemię zamieszkują? Ze swych ciał robicie żywe groby dla nich? Czyż to możliwe, aby wszechświat cierpiał w swém łonie planetę, takiemi okropnościami splamioną! To jest zabite zwierzę! — dodał z wyrazem wstrętu, wskazując nogą kawałek kiełbaski, który Brouczek w przestrachu upuścił na ziemię.
— Zwierzę! — zaśmiał się szyderczo ziemianin. — Jest to zwyczajne mięso wieprzowe, posiekane drobno i nadziane w czysto wymytą kiszkę, która...
Nie dokończył. Błękitny w omdleniu upadł na podłogę, a wytrwalszy malarz z wykrzykiem przerażenia ukląkł nad nim i usiłował ocucić biedaka.
Pan Brouczek patrzał przez chwilę wzrokiem przestraszonym na okropny skutek swych słów nieopatrznych, na wątłą istotę księżycową, potém w mgnieniu oka, jakby mu szczęśliwa myśl przyszła do głowy, wyskoczył prędko z pracowni. Cała czereda malarzy, z muchomorami, smardzami, rydzami i wszelkiemi możliwemi rodzajami grzybów na głowie, puściła się w pogoń za nim, chcąc go zaciągnąć do swych pracowni, ale nasz bohater znikał jak zając i pędził już po schodach, wiodących ze Świątyni sztuk pięknych.
Niestety! Na ostatnim stopniu błysnęły niespodzianie skrzydła motyle i pan Brouczek zobaczył pod błękitnym dzwonkiem miłą twarzyczkę Eterei.
Zboczył tedy czémprędzéj do najbliższego korytarza, gdzie piekielny hałas, ryki i grzmoty przekonały go, że się dostał do promienia muzyki.