Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wildu. Gdy kij poczynał spadać ku ziemi, umknął się nagle i błysnął białemi jak śnieg kłami.
Kij po raz trzeci porwał się znów ku górze. W tejże chwili Kazan podskoczył i chwyciwszy zębami za przedramię, zszarpał mięśnie aż po przegub bijącej go ręki.
— Bodajże cię pioruny! — zawył z bólu człowiek.
I w mroku nocnym błysnęła stalą lufa karabina.
Ale Kazan umykał już ku lasowi. Huknął strzał. Coś niby węgiel czerwony musnęło zbiega po boku.
Gdy wreszcie był już dość daleko, by się nie obawiać pogoni, przystanął i począł lizać palącą szramę, jaką pozostawiła kula, przysmaliwszy mu sierć i zerwawszy strzęp skóry.
Szara Wilczyca czekała nań w tem samem miejscu. Posłyszawszy stąpanie, wybiegła uradowana naprzeciw. Raz jeszcze człowiek wracał jej towarzysza.