Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biesiadnicy, wyjąwszy z pochew noże i kordelasy, poskoczyli wówczas gromadnie ku jadłu. Buchnął śmiech, cała polana zagrzmiała uciechą. Poza koliskiem ludzkiem zaś, jakie otoczyło każdą z olbrzymich pieczeni, uczyniło się drugie kolisko rozszczekanych, warczących psów. Wówczas Kazan nie był już w stanie dotrwać w miejscu. Lotem strzały wypadł z pod jodły i pobiegł na środek polany.
Nadbiegł właśnie w chwili, gdy kilkunastu służby agenta faktorji pochwyciło długie rzemienne bicze i poczęło odpędzać psiarnię. Świszczący rzemień spadł na grzbiet jednemu z psów eskimoskich, w pobliżu którego znajdował się właśnie Kazan. Pies wściekły poskoczył za batem i w zamieszaniu ugryzł Kazana w pośladek. Ten w tejże chwili odpłacił mu pięknem za nadobne i w mgnieniu oka już oba psy warcząc zajadle, wyszczerzyły kły. Jeszcze chwila i pies eskimoski leżał na ziemi, a Kazan trzymał go zębami za gardziel.
Nadbiegli ludzie, klnąc i pomstując. Świsnęły znowu bicze, tnąc po skórze, jak nożem. Kazan, który był na wierzchu, poczuł nagle piekący ból. I w tejże chwili zbudziły się w nim wspomnienia niewysłowionych katuszy, jakich doznał od swego ciemiężcy — człowieka. Warknął i zwolna począł zwalniać uchwyt.
Podniósł głowę i dojrzał innego człowieka, wybiegającego z tłumu — bo zachęcone przykładem wnet i inne psy poczęły się rzucać i gryźć pomiędzy sobą, — człowiek ów trzymał pałkę w ręku.
Pałka spadła na grzbiet Kazanowi z taka straszliwą siłą, że się zatoczył i przypłaszczył do ziemi. I znowu ręka, zbrojna w kij, wzniosła się ku górze. Z poza kija zaś błysnęła twarz bezlitosna, krwiożercza, umalowana krwawemi błyskami ogniska. Była to jedna z owych twarzy, przed któremi Kazan uciekł był niegdyś w bezludne ostępy