Minęło sto czterdzieści godzin odkąd Kazan i Szara Wilczyca posiliły się po raz ostatni. Ten przeciągający się post budził w wilczycy coraz wzrastający niepokój a jednocześnie wywoływał ostre bóle w trzewiach. Kazan opadał z sił i jakby zamierał w bezruchu. Obu stworzeniom żebra można było policzyć na zapadniętych bokach, zady im się zaklęsły i pozapadały. Kazanowi ślepia napłynęły krwią, a gdy patrzał na światło, drgały dziwnie w wąskich szpareczkach powiek.
Tym razem Szara Wilczyca nie dała się długo nakłaniać i wyszła razem z Kazanem, gdy ten ruszył na ośnieżony świat na łowy.
Niecierpliwa a pełna nadziei para jęła naprzód bobrować po tej części moczaru, gdzie zazwyczaj najwięcej roiło się białych królików. Tym razem jednak nigdzie nie było widać ich śladów, znikąd nawet nie zalatywał ich zapach. Zatoczywszy więc duży łuk, para powróciła do drzewa, jedyną jednak zachwyconą po drodze wonią była woń jakiejś sowy, siedzącej wysoko na jodle.
Ruszyły więc oba stworzenia w przeciwnym kierunku, ku niewielkiemu skalistemu wzgórkowi, jaki napotkały po drodze. Wdrapawszy się na szczyt, poczęły toczyć wzrokiem po widnokręgu, wszędzie jednak, jak okiem zasięgnąć, świat zdawał się jakby wymarły.
Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/134
Wygląd
Ta strona została przepisana.
GŁÓD.