Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drżały w nim pod tem dotknięciem. W obie ręce ujęła jego pysk i przyciągnęła ku sobie. A potem, pochyliwszy twarz tuż ponad nim, szeptać zaczęła w niezmiernem wzruszeniu:
— A, więc to ty jesteś Kazan, mój drogi, kochany, stary Kazan, pies - bohater. Tyś mu to, jak mi mówiono, życie ocalił i doprowadził go aż tu, do mnie, gdy padła reszta zaprzęgu! Mój pies - bohater kochany...
I gdy tak owa śliczna twarzyczka chyliła się ponad nim coraz bliżej, coraz bliżej, Kazan — o cudzie nad cudami — poczuł poprzez zbitą, puszystą sierć delikatne, ciepłe zetknięcie. Nie drgnął nawet. Zaledwie śmiał oddychać.
Upłynęła, długa, długa chwila, nim kobieta uniosła twarz z ponad łba Kazana. Gdy wstała, w oczach jej łzy błyszczały, mężczyzna zaś, górujący ponad nią i ponad Kazanem, zaciskał jeszcze pięście i szczęki.
— Szaleństwo! — mówił. — Nigdy jeszcze (a w przerywanym ze wzruszenia głosie brzmiało mu zdumienie) nie widziałem, by pozwolił się komukolwiek dotknąć gołą ręką. Odsuń się, błagam cię, Izabello!... I spojrzyj nań, na miłość boską!...
Kazan skomlił teraz pocichutku. Płonącemi od krwi oczyma wpatrywał się w twarz kobiety. Zdawało się, że błaga ją o nową pieszczotę dłoni, o powtórne dotknięcie twarzy. Porwało go nagle pragnienie, by się znów do niej przytulić. A gdyby się tak ośmieli? — rozmyślał — czy nie spadną mu kije na grzbiet? W sobie samym przecież nie miał najmniejszej złości.
Cal za calem czołgać się począł ku młodej pani, aż posłyszał, jak pan do niej mówił:
— Zdumiewające, zdumiewające... Spojrzyj nań, Izabello!
Drgnął w niepewności. Ale na grzbiet nie spadał mu kij, któryby go skłonił do cofnięcia. Zim-