Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, śmiejcie się łotry, macie z czego! — mówił myśliwiec z boleścią — najlepsze trzy strzelby, jakie kiedykolwiek grzmiały w tej puszczy, teraz tyle warte, co ździebełka słomy. Wszystko więc skończone. Co do mnie, potrafię mężnie umrzeć, jak na białego człowieka przystało. Wielki-Wąż umrze po swojemu.
— Pocóż macie umierać? — odezwała się Kora, — wszak macie przed sobą rozległe lasy, czemużbyście w nich nie szukali schronienia?
— Huroni nadto są przebiegli, — rzekł Sokole-Oko, kręcąc głową — oni nas nie dopuszczą do lasu.
— To spróbujcie ratować się wpław przez rzekę.
— A cóż powiemy, gdy komendant Munro zapyta nas o swoje córki?
— A więc do niego właśnie spieszcie, powiedźcie mu, aby przybył na ratunek swoim dzieciom, które Huroni uprowadzą w głąb puszczy. Któż wie, czy nie przybędzie w porę, a gdyby się spóźnił, zanieście mu ostatnie pożegnanie i ostatnie modlitwy kochających córek.
Rozum przemawia czasem i przez usta młodzieży — rzekł myśliwiec po