„A to mi radził, abym potym nie przedawał skóry niedźwiedziej, ażbym go pierwej zabił“.
Rzeczy niepewnej nikomu pewno nie obiecuj.
Dwa obeszli niedźwiedzia. Więc sobie szeptali,
Szacując: zaczby onę skórę w mieście dali.
Puści sie miedźwiedź do nich: jednego połapił,
A drugi sie na drzewo ochotnie pokwapił.
A ten duszę zataił. Miedźwiedź, stojąc, słucha,
Skoczył precz. A ten pyta: „Coć szeptał u ucha?“
Mówił „bych ci nie wierzył, a to pilnie chował,
„Póki nie mam, bych cudzej skóry nie szacował“.
Dwóch chłopów, nie mając o czem
Karczmy nawiedzić, prosili kuśnierza
Żeby im wygodził[1] groszem,
Mówiąc, że gdzieś wiedzą zwierza,
To jest niedźwiedzia, którego dziś-jutro
Zabiwszy, będą mieli futro
I przedadzą mu go pewnie;
A o zaś sobie wytrąci i weźmie
Dług z tego, na co sie zgodzą.
Kuśnierz pozwolił: niedarmo odchodzą,
I dał im ad rationem.
Nazajutrz w przedsięwzięciu onem
Idą do lasa, wziąwszy kożdy oszczep.
- ↑ W pierwodruku: wychodził