Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Za późno.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wały na minutę. Powrót stryja uspokoił cokolwiek gromadkę, lecz nie mógł stłumić jej radości. Zosia miała ochotę uściskać swego opiekuna: taką im sprawił przyjemność! Doprawdy mniej go się bała...
Po obiedzie miał się odbyć tryumfalny pochód wojska, rozumie się ze śpiewami, dzwonkami i brzdąkaniem blaszanych pokrywek od garnków! Co tu projektów! Zapomniały o stryju, o jego oknie, z którego mógł je widzieć ciągle, i śpiewały, krzyczały, aż się rozlegało po całym domu.
Nagle umilkły przerażone: stryj ukazał się na progu mieszkania z jakimś jegomością, którego odprowadził do furtki, a potem zwrócił się prosto ku dzieciom. Stały na ścieżce nieruchome, trzymając dzwonek, pokrywki i trąbę. Stryj zatrzymał się o parę kroków pod drzewem. Był widocznie rozgniewany bardzo: patrzał przez wierzch okularów, a na twarzy znać było coś jak ślad rumieńca. Odchrząknął kilka razy:
— Hm, hm! nie można tutaj hałasować — wykrztusił wreszcie.
Dzieciom opadły ręce. Więc cóż im po ogrodzie!?
— Ani z rana? przed obiadem? — spytała rezolutna Mania.
— Nie można — powtórzył dziwak, marszcząc czoło i oddalił się spiesznie.
— Warto się było przeprowadzać — mruknęła Zosia, i cała jej wdzięczność za miłą niespodziankę zniknęła bez śladu. Rada była tylko, że jej nie okazała zbyt gorąco.