Strona:PL Cecylia Niewiadomska - Noc sierpniowa.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a dostrzegają jeszcze nieskończoną ilość mniejszych — zauważył Kostek.
— Mój kochany — rzekł Romek — nie czaruj tak Maryni swoimi wykładami, bo nam uleci ku gwiazdom.
Marynia się uśmiechnęła.
— Może żalby mi było ziemi — rzekła, spoglądając dokoła.
— Pomyślcie tylko — dorzucił pan Adam, — że droga mleczna, którą przed sobą widzicie, jest tylko zbiorowiskiem nieskończonej ilości gwiazd, tak dalekich, że nam się wydają drobnemi, choć nic nie wiemy o ich rzeczywistych rozmiarach, tak samo, jak rozumem nie objęlibyśmy ich liczby.
— Mogę przynieść mapę nieba, żebyście poznali lepiej choć główniejsze gromady czyli konstelacje — zaczął znów Kostek. — Jestem pewien, że Marynia, co tak uwielbia astronomję, nie wskazałaby nawet Małej Niedźwiedzicy.
— Ale o tych kamieniach! — wezwał do porządku Franek — przecież o tem mieliśmy się dowiedzieć.
— Niewiele o nich wiemy — rzekł pan Adam. — Zresztą co innego jeszcze spadające kamienie czyli aerolity, a co innego tak zwane »spadające gwiazdy«, które dziś może będziemy widzieli.
— Jakto co innego? — żywo spytał Kostek.
— A naturalnie. Możemy dzisiaj widzieć, jak co roku w sierpniu i listopadzie, setki gwiazd, spadających pozornie na ziemię, choć na nią żaden kamyk nie upadnie. To sobie tłumaczymy tak, że w tych miesiącach ziemia w biegu około słońca przecina