Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/760

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mgły, włóczące się po Tamizie, woda i drzewa wyglądały na cień rzeki i cienie drzew. Ziemia i gwiazdy blednące wyglądały widmowo, a biaława jasność na wschodzie porównana być mogła do szklistych oczu umarłego. Porównanie to musiało się narzucić natrętnie marynarzowi, który przybił w tej chwili do śluzy. Zadrżał bowiem i wyszeptał coś, od czego rzeka i drzewa zadrżały, czy też spojrzały na siebie groźnie, bo przy odrobinie wyobraźni, można sobie było wystawić jedno i drugie. Marynarz podszedł do budki, stojącej przy śluzie i chciał do niej wejść, ale drzwi były zaparte.
— Boi się mnie! — mruknął, pukając.
Riderhood obudził się natychmiast i otworzył.
— Ach, to pan! — zawołał. — Dwie noce pana już nie było, myślałem, że się pan na dobre już zgubił i chciałem już biedz z tem do gazet, ażeby pana opisać.
Bradley spojrzał tak posępnie, że Riderhood uznał za stosowne zaniechać żartów.
— Nie bój się pan, nie zrobiłem tego, myślałem tylko sobie o tem tak dla śmiechu. Ale wiedziałem przecie, że pan jest człowiek honorowy, który wróci, jak przyrzekł.
Rrzecz godna uwagi, że Riderhood nie zadał mu żadnego pytania. Zaprosił go do siebie i poczęstował śniadaniem, patrząc na niego ukradkiem. Bradley nie tknął oczywiście jadła.
— Coś mi się widzi bratku, że ci jeszcze nie prędko smak powróci, — zauważył w myśli ślu-