zwany lekarz zapytał przedewszystkiem, skąd się wziął tu ranny.
— Ja go tu przyniosłam — odparła Liza.
— Ależ to niemożliwe.
— A jednak to zrobiłam.
Doktór spojrzał na nią ze współczuciem, a potem zaczął badać rany na głowie i pogruchotane kości ramion i rąk, wreszcie wziął rannego za puls.
— Wielki Boże! co teraz będzie?
Doktór wahał się, ale wreszcie złożył rękę na pościeli ostrożnie, a potem wziął świecę, opatrzył raz jeszcze rany na głowie, podnosił powieki i badał stan źrenic. Przybył tymczasem drugi jego kolega i zamienili ze sobą kilka słów szeptem. Nowo przybyły ujął znów rękę Eugeniusza i zatrzymał ją jakiś czas w swych dłoniach.
— Zatrzymajcie tę dziewczynę, — rzekł pierwszy doktór do ludzi z oberży. — Omdlała, ale to lepiej dla niej. Okazała dużo energii, ale zachodzi obawa, że uratowała umarłego, a serce jej należy do trupa.
Widać było świtanie dnia ze śluzy Plashwater. Gwiazdy nie pogasły jeszcze wprawdzie, ale na wschodzie ukazała się blada jasność, nie należąca do nocy. Księżyc już był zaszedł, a po przez