Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dło pierwszego lepszego przechodnia, który wygląda wypłacalnie i krzyknąć mu nad uchem: Proces, lub życie! Musisz się procesować i wziąć mnie za adwokata. To byłaby energia.
— Tak, tak — potwierdził Mortimer — nie zabrakłoby nam energii, gdyby nam dano pole do zużytkowania jej.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, dziesięć tysięcy młodych obrońców i adwokatów bez klijentów, mieszkających w Londynie, rozmawiało albo mogło rozmawiać w tejże godzinie, zupełnie w tym samym duchu, co nasi dwaj przyjaciele. Dorożka tymczasem uwoziła ich coraz dalej. Minęła pomnik, wieżę i doki, minęła domy, które wyglądały na statki i statki, które wyglądały na domy, aż zatrzymała się wreszcie w mrocznym zakątku, spłókiwanym nieustannie przez fale, ale nigdy należycie nie spłókanym.
— To tutaj — rzekł chłopak, zeskakując z kozła — jeszcze parę kroków, a pan obaczy mieszkanie mego ojca.
Chłopak zwracał się wyłącznie do Mortimera, zaniedbując z rozmysłem Eugeniusza, do którego czuł niechęć.
— Okropna dzielnica — westchnął Mortimer, stąpając z obrzydzeniem po grubej warstwie błota i śmieci.
Dom, przed którym stanęli, był niski i służyć musiał kiedyś za młyn, o czem świadczyły szczątki belki, sterczącej na froncie, jak brodawka.
Wszedłszy, nowoprzybyli zobaczyli ojca i córkę. Poławiacz trupów siedział przy ogniu i zwrócił do wchodzących swą drapieżną głowę. Liza szyła