Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzebuje, chciałabym znaleźć sierotę w jego wieku, nazwać go Johnem, przybrać go za swego i wychować. Może powiesz, że to kaprys?
— Nie, tego nie powiem.
— Ale pomyślisz?
— Byłbym bydlęciem, żebym coś takiego pomyślał.
— Więc zgadzasz się na dobre. Jakiś ty poczciwy, mój drogi. Pomyśl, jak to będzie przyjemnie mieć przy sobie takiego chłopaka, którego wydobędziemy z nędzy, który stanie się przy nas lepszym i będzie miał szczęśliwą dolę za pieniądze tamtego.
Poczciwa kobieta promieniała z zachwytu i gładziła wciąż ręką aksamit swej sukni. Zapomniała na chwilę o pańskich zachciankach i zamiast powrócić na swą pluszową kanapę, pozostała na ławie drewnianej obok męża. Siedzieli tak przy sobie, stanowiąc parę ludzi, pozbawionych wykwintu i beznadziejnie gminnych.
A przecież dwie te gminne istoty, powodowały się zawsze w życiu czemś, co wiodło ich szczęśliwie po przez najtrudniejsze szkopuły, a było to religijne prawie poczucie obowiązku i gorąca chęć czynienia dobrze. Prawość ich była przytem tak nieskazitelna, że ugiął się przed nią nawet nieużyty sknera i gwałtownik, który wyzyskiwał bez litości ich młodość, wyciskając z nich jak mógł najwięcej pracy w zamian za najlichszą zapłatę. Nie dał im nigdy dobrego słowa, a przecież umieścił ich w testamencie i zrobił ich wykonawcami swej woli, wiedząc, że to, czego się podejmą,