Strona:PL Buffalo Bill -34- Demon Wody Ognistej.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jack Goryl kierował się do wioski i po chwili zniknął między wigwamami. Zanim Betts zdecydował się na jakieś działanie zapadł już zmierzch. Pod osłoną ciemności zbliżył się do wioski, wypatrując swego przeciwnika.
Utowie zgromadzili się dokoła ogniska i czynili wiele hałasu. Słychać było podniesione głosy i uderzenia w tam-tamy. Nagle Jim spostrzegł znów bandytę, który kierował się w stronę samotnego namiotu i po chwili zniknął w nim.
— Gdybym go mógł schwytać... — pomyślał wywiadowca. — Jest silny, ale wydaje mi się, że dałbym sobie z nim radę... Żeby tylko nie narobił wrzasku... Co on tam robi w tym namiocie?
Wywiadowca zakradł się ostrożnie dokoła wioski do samotnego namiotu i pod osłoną ciemności udało mu się znaleźć tak blisko, że mógł słyszeć głosy, dochodzące do niego.
— Siedzi tam z Bensonem!... — pomyślał.
Bandyci, których głosy nabrzmiałe były złością, usiłowali zwalić winę jeden na drugiego.
— Gdybyś miał więcej twoich pastylek, nie znajdowalibyśmy się w takim położeniu — rzekł Benson.
— Nie gadaj o pastylkach... — odparł groźnie Jack Goryl. — Pomówmy lepiej o twojej whisky!
— Czy to moja wina, że ktoś mnie obrabował i wylał alkohol.?
— Moje pastylki nie przydadzą się na nic bez wódki.
— Wydaje mi się, że to robota Buffallo Billa — rzekł wreszcie pojednawczo Benson. — Co zaś do pastylek, to musimy je dać Indianom na sucho. Powiem im, że to lepsze od whisky. Im wszystko można wmówić. Ale co teraz uczynimy? Indianie są wściekli i nie będą chcieli z nami rozmawiać. Trzeba ich jakoś uspokoić...
— Dlaczego nie uciekamy?... — rzucił Jack Goryl.
— Ponieważ ja tu jestem... — mruknął przez zęby Jim Betts.
— Czy chcesz wpaść w łapy Buffallo Billa? — odparł Benson swemu wspólnikowi.
Jack Goryl począł przechadzać się wielkimi krokami po namiocie, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.
Jim Betts zaczaił się zupełnie blisko wigwamu, gdy nagle od strony ogniska rozległy się ogłuszające wrzaski i dzika tłuszcza Indian rzuciła się w kierunku namiotu bandytów. Wywiadowca myślał, że został zauważony i przylgnął płasko do ziemi, ściskając kurczowo rękojeść rewolweru.
Ale Utom nie chodziło o niego, Z dzikim wrzaskiem rzucili się do namiotu bandytów, wymachując groźnie bronią.
Jack zerwał się na równe nogi i zawołał do Bensona:
— Powiedz im coś teraz! Przecież oni nas rozniosą!
Ale Benson tym razem stchórzył. Ukrył się pod ścianą namiotu za stosem skór i nie poruszał się zupełnie. Tymczasem Indianie rzucili się na potwornego olbrzyma. Jim Betts, mimo że sytuacja była groźna, z ciekawością przypatrywał się zapasom.
Jack Goryl przerastał o głowę najwyższego ze swych przeciwników, a potężny tors i szeroka klatka piersiowa świadczyły o niezwykłej sile. Wyrwał on z za pasa rewolwer i strzelił w tłum Inidan. Utowie cofnęli się o krok z pomrukiem przerażenia, ale natychmiast znów rzucili się do ataku.
— Precz, bydlęta! — zawołał grzmiącym głosem bandyta. — Precz, bo wam porozbijam te głupie łby!...
Indianie znów się cofnęli. Nie rozumieli wprawdzie słów, ale przeraziła ich postawa i straszliwy grymas bandyty. Wreszcie jeden z wojowników, odważniejszy widocznie od innych, rzucił się olbrzymowi do gardła.
Nie zdołał jednak pochwycić Jacka Goryla. Bandyta chwycił Indianina w locie, podniósł go do góry i z całej siły rzucił w tłum.
— Z drogi, bydlęta! — zawołał znów Jack.
Bandyta wyglądał straszliwie. Na potwornie brzydkiej twarzy widniał ohydny grymas, piana wystąpiła mu na usta...
Ale Indianie byli zbyt liczni, aby mógł się im długo opierać. Wyrwał wprawdzie jednemu z wojowników z ręki tomahawk i zdołał nim sobie utorować drogę do wyjścia, ale w pewnej chwili kilku Indian rzuciło się na niego ze wszystkich stron, jeden z nich rzucił mu się pod nogi i olbrzym, straciwszy równowagę, runął ciężko na ziemię.
Masa Indian przykryła go zupełnie...
Jim Betts widział, że z pod skór podnosi się jakaś mała postać i znika w ciemnościach. To Tim Benson, korzystając z tego, że Indianie zajęci są jego wspólnikiem, rzucił się do ucieczki. Betts miał wielką ochotę rzucić się za nim w pościg, ale jego własna sytuacja była tak niewyraźna, że wolał zachowywać się spokojnie.
W wigwamie rozpętało się prawdziwe piekło. Indianie wyli jak szatany, szamocząc się z olbrzymim bndytą. Jim Betts postanowił nie czekać na dalszy rozwój wypadków, lecz zaczął skradać się ostrożnie na czworakach w stronę krańca wioski.
— Za dostarczenie Jacka Goryla szeryf przeznaczył nagrodę 5000 dolarów... — pomyślał. — Niech mnie diabli porwą, jeśli nie straciliśmy wraz z Billem tych pieniędzy.
Znajdował się już w pewnej odległości od wioski, ale wciąż jeszcze posuwał się przez ostrożność na czworakach. Nagle zadrżał. Ujrzał przed sobą jakaś ciemną postać, która skradała się na czworakach, tak jak on.

— Indianin! — pomyślał.