Strona:PL Bronte - Villette.djvu/688

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by miał ślubować, że nie odezwie się nigdy więcej do mnie? O ile tak było, uznała widocznie lepsza jego właściwa natura, że złamanie uczynionego ślubu będzie zaszczytniejsze, aniżeli dotrzymanie go“, wnet bowiem, zdobywszy się na ponowy wysiłek, rzekł:
— Nie przeczytała pani jeszcze broszurki, jak przypuszczam? Nie jest dostatecznie pociągająca?
Odpowiedziałam, że przeczytałam ją.
Milczał przez chwilę, jak gdyby czekał, abym ja sama, nie zapytana, wyraziła mój sąd o niej. Nie kwapiłam się jednak z udzielaniem tego rodzaju informacji, niezagadnięta o nią wprost. Była to przecież sprawa wielce potulnego, posłusznego wychowanka Père-Silasa, nie moja. Oko jego utkwiło w mojej twarzy z wyrazem niezwykłej łagodności: w błękitnym jego promieniu jaśniała w tej chwili tkliwość — wyraźne było zatroskanie, wzruszający odcień patosu; widniały w nim skłócone uczucia: wyrzutu i żalu zarazem. Byłby niewątpliwie rad, gdyby w tym momencie mógł podchwycić wzruszenie i w moim oku także. Nie okazałam, nie mogłam okazać go jednak. W następnej chwili zdradziłabym niewątpliwie spłoszenie, gdyby nie przyszło mi szczęśliwie na myśl wyjąć z mojego biurka kilka gęsich piór, które zaczęłam najspokojniej temperować.
Wiedziałam, że czynność ta wywoła zmianę jego nastroju. Niechętnie patrzył zawsze na temperowanie przeze mnie piór: mój scyzoryk bywał stale tępy a ręka moja mało sprawna, wskutek czego temperowałam nierówno z mnóstwem niepotrzebnych zadraśnięć i zadarć. Tym razem zacięłam się we własny palec — na wpół rozmyślnie. Chciałam przywrócić profesora do normalnego jego stanu, podraźnić go, doprowadzić do zwykłego urągania na moją niezręczność.
Maladroite! — niezdara! — syknął wreszcie — odrąbie sobie jeszcze kiedy palce.
Spuścił Sylwię na podłogę, położył ją obok mojego bonnet-grec i wyrwawszy mi z pod ręki pióra i scyzoryk,

300