Strona:PL Bronte - Villette.djvu/643

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scowym narzeczu labassecouryjskim, przekonał ją wreszcie, że musi pozwolić mi przekroczyć niegościnny próg, po czym osobiście wskazał mi drogę na górne piętro, gdzie zostałam wprowadzona do rodzaju salonu i pozostawiona w nim zupełnie sama.
Pokój był obszerny i miał piękny staroświecki sufit z kolorowego szkła; był wszelako opuszczony i w cieniu nadchodzącej burzy sprawiał wrażenie dziwnie przytłaczająco niskiego. W głębi otwarte były drzwi na mniejszy pokój, w którym jednak zamknięta była okiennica jedynego okna; poprzez panujący tu głęboki półmrok zaledwie rozróżnić mogłam zarysy kilku sztuk mebli. W braku innego zajęcia urządziłam sobie zabawę z wpatrywania się w nie i odgadywania tą drogą czym one właściwie mogły być. Uwagę moją przykuł zwłaszcza wiszący na ścianie obraz.
Po chwili wszakże zdawał się obraz ten ustępować: ku mojemu osłupieniu zadygotał on, opuścił się w dół, po czym odsunął się, jak gdyby rozwiany w nicość. Jego zniknięcie pozostawiło wolny otwór sklepionego kurytarza z tajemniczo krętymi schodami. Zarówno kurytarz, jak schody, były kamienne, nie pokryte żadnym chodnikem, ani dywanem i nie malowane. Po schodach tych, sprawiających wrażenie więziennych, rozległ się stuk — tap, tap — jak gdyby obijanego o stopnie kija; niebawem padł na te stopnie cień i wreszcie zdałam sobie sprawę z obecności żywej, materialnej jakiejś istoty.
Czy jednak ta zbliżająca się ku mnie postać była w istocie stworem z ciała i kości? Czy owo coś, częściowo zaciemniające łukowaty otwór, było naprawdę żywą materią,
Dziwna postać podeszła bliżej, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się jej dokładniej. Zaczęłam rozumieć gdzie się znajduję. Nie dawno bodaj nosił ten stary plac nazwę dzielnicy Magów, a trzy górujące nad nim wieże miały za ojców chrzestnych trzech mitycznych mędrców dawno zamarłego, zamierzchłego okresu. Otaczała mnie tutaj

255