Strona:PL Bronte - Villette.djvu/525

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywistnienia dzikich rojeń, ilekroć wszakże stykał się z przejawami tyranii, rozbłyskał w oku jego żar, który warto było oglądać; a kiedy piętnował niesprawiedliwość, głos jego nie brzmiał już niepewnie, przypominając raczej potężny dźwięk trąby, rozlegający się z parku o zmierzchu.
Nie przypuszczam, aby słuchacze zdolni byli podzielać ten płomienny zapał w całej jego czystości, niektórym jednak spośród młodych wychowanków kolegium udzielił się ogień, z jakim tak wymownie wskazywał im drogę, którą kroczyć winni w imię przyszłości własnego kraju, w imię przyszłości całej Europy. Kiedy zakończył, nagrodzili go hucznymi, długotrwałymi, ogłuszającymi salę oklaskami; bez względu na jego surowość i gwałtowność był ich ulubionym profesorem.
W chwili kiedy towarzystwo nasze opuszczało hall, stał przy drzwiach wejściowych. Dostrzegł mnie, poznał, uchylił kapelusza, podał mi w przejściu rękę i szepnął:
Qu‘en dites-vous?[1]

Pytanie to, wybitnie charakteryzujące go, przypominało mi, nawet w tym momencie jego triumfu, wnikliwy niepokój, jaki miotał nim nieodstępnie oraz brak opanowania, jaki stale mnie w nim raził. Nie powinno było wcale obchodzić go co ja — czy ktokolwiek inny — myślimy o tym; obchodziło go to jednak, był też zbyt szczery, aby ukrywać to, zbyt impulsywny, aby umieć powściągnąć się. Otóż, o ile brałam mu za złe nadmierny jego zapał, podobała mi się jego dziecięca naiwność. Pochwaliłabym go chętnie, serce moje biło pełnią najszczerszego uznania dla niego, niestety wszakże, nie umiałam zdobyć się na słowa pochwały. Kto właściwie znajduje odpowiednie słowa w odpowiednim momencie? Wybąkałam nieudolnie jakieś wyrazy, prawdziwie rada jednak byłam zbliżeniu się do niego grupy ludzi, którzy obsypali go komplementami i powinszowaniami, szczęśliwie

  1. Cóż pani o tym powie?
137