Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

W trzy dni później Preymont, który pragnął jaknajprędzej powrócić do Anjou, wyjechał z Paryża nocnym pociągiem i wysiadł rano w Saumur, gdzie jeszcze miał do załatwienia kilka interesów.
Poranek był prześliczny, a Marek zachęcony pogodą, puścił się pieszo drogą do Saint-C.
Szedł z radością w sercu i rozkoszując się widokiem pięknej przyrody.
Lekka mgła unosiła się jeszcze w powietrzu, otaczając jakgdyby delikatną gazową zasłonką dalsze przedmioty. Na trawach i krzakach pająki rozsnuły swoje siatki, a krople rosy lśniły na nich i migotały barwami tęczy. Nici tkanki pajęczej unosiły się w powietrzu, najlżejszy wietrzyk nie poruszał konarami drzew, tak, że nawet osiczyny nie szeptały swego zwykłego cichego hymnu.
Marek szedł ścieżką nad brzegiem wody, pod cieniem brzóz, na których starych pniach wyrastały młode latorośle. Kwiaty o barwach łagodnych i bladych jak zwykle w jesieni, połyskiwały pod promieniami słońca. Stąpając po świeżych mchach, młody człowiek mówił sobie w duchu:
— Gdy patrzę na te rośliny, które żyją szczęśliwe i swobodne w swej nieświadomości, nie zazdroszczę im już teraz tak jak dawniej. Wiem, że są one jak starzy i dyskretni przyjaciele, którym człowiek nieraz powierza swoje smu-