Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
91
KOSMOPOLIS.

Tym razem jednak wszedł do domu w sposób o wiele prozaiczniejszy. Zwrócił się do stróża z tonem męża zazdrosnego lub dłużnika ściganego przez wierzycieli:
— Dla czego dałeś komuś klucz, Tomino?
— Kiedy pan hrabia Gorski powiedział, że Wasza Ekscelencya prosiła go, by tu zaczekał — odrzekł stary stróż z lękliwością tym zabawniejszą, że posiadał olbrzymie wąsy szpakowate i brodę siwą, która zeń czyniła zupełną karykaturę nieboszczyka króla Wiktora Emanuela. Służył on w r. 1859 pod królem Galantuomo i jako stary weteran z pod Solferino miał go w czci wielkiej. Jego duże oczy, zawsze przerażone, drżały pod brwiami grenadyera przy najmniejszym kłopocie i mówił: Tak, Wasza Ekscelencya prosiła go, by zaczekał.
Dorsenne już biegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie i mówił do siebie głośno:
— Coraz lepiej!... familiarność przekracza wszelkie granice i tym lepiej. Udam tak wielkie zdziwienie i niezadowolenie, że będę w stanie odmówić temu człowiekowi niegrzecznemu we wszystkiem, czego odemnie zażąda.
I wzmacniając się w gniewie, powieściopisarz uzbrajał się z góry przeciw słabości, do której przyznawał się w duchu, a która pochodziła w nim nie ze słabej woli, ale z nader żywego obejmowania przyczyn i powodów, któremi kierowały się osoby mające z nim do czynienia. Miał się przeko-