Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
474
KOSMOPOLIS.

Nigdy jeszcze Montfanon nie słyszał młodego człowieka, przemawiającego tym tonem. Przypomniał sobie Dorsenne’a wiercipiętę i panicza, dandysa literackiego, wesołego sofistę i szydercę, dla którego starożytny i czcigodny Rzym był tylko miastem przyjemności, dziwaczniejszym kosmopolisem niż Florencya, Nicea, Biarritz, Saint-Moritz i tyle innych miast, międzynarodowych zbiegowisk w zimie, lub lecie. Spostrzegł, że pierwszy raz dusza ta wstrząsła się w swych głębinach. Tragiczna śmierć biednej Alby miała się stać w sumieniu powieściopisarza tym punktem wyjścia, który zmieni życie moralne tego człowieka wyższego, ale niezupełnego, wygnanego z koła ludzkości w skutek niepokonanej pychy umysłowej. Ponieważ Montfanon, będąc chrześcianinem gorliwym, był zarazem wiernym przyjacielem, spostrzegł więc, że nowa rozmowa rozdrażniłaby jeszcze bardziej to serce zranione. Żałował nawet, że go gromił zbyt surowo. Nie mówiąc więc nic, wziął pod ramię młodego człowieka i przycisnął je do siebie po cichu, wlewając w ten uścisk męzki całe współczucie gorące i tkliwe starszego brata.

Sienna — Paryż. Maj — Październik 1892.
KONIEC.