Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
468
KOSMOPOLIS.

Ameryka. A biedna Alba skończyła, jak jej ojciec prawdziwy. Nie mówię nic o córce barona Hafnera...
Tu zdjął kapelusz i mówił dalej głosem wzburzonym:
— To święta, co do której się omyliłem. Ma ona w sobie krew żydowską, tę krew ludu wybranego przez Boga. Powinienem pamiętać o ślicznej legendzie średniowiecznej: „Kobiety żydowskie będą zbawione, bo płakały skrycie nad Panem Jezusem“... Scenaryusz tego dramatu, do którego zostaliśmy wmieszani, nakreśliłeś mi z góry... Czy pamiętasz to, com ci powiedział? „czy niema tam nikogo, któremubyś mógł dopomódz“? Roześmiałeś mi się wtedy w oczy. Gdybyś był mniej grzeczny, byłbyś mnie nazwał starym osłem, filistynem, szlafmycą... Chciałeś być tylko widzem sztuki, panem z loży, który obciera szkła swej lornetki, żeby nic nie stracić z komedyi. A jednakże nie zdołałeś utrzymać się na tem stanowisku. Człowiekowi nie pozwolono odgrywać takiej roli. Musi działać i działa ciągle, nawet wtedy, gdy myśli, że tylko przypatruje się, nawet gdy ręce myje, jak Piłat Pontski, ten dyletant także, który wygłosił słowa waszych mistrzów: „cóż to jest prawda“?... To jest prawdą, że zawsze i wszędzie są obowiązki do spełnienia. Moim obowiązkiem było przeszkodzić temu zbrodniczemu pojedynkowi; twoim zaś nie zajmować się tą dziewczyną, jeśliś jej nie kochał,