Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
345
KOSMOPOLIS.

się wszystkiego, takich ruin dokoła siebie, Bolesław wpadł w głębokie zniechęcenie, w zniechęcenie zupełne, nieuleczalne w którem niema już żadnych nadziei, żadnych pragnień, jest tylko żądza zaśnięcia na zawsze. Jednakże zadawał sobie ciągle pytanie:
— A gdybym jeszcze raz spróbował?...
I odpowiadał sobie:
— Nie będzie chciała...
Gdy tak rozmyślał, służący wszedł z doniesieniem, że pani hrabina chce się z nim widzieć. Taki miał zamęt w głowie, że przez chwilę myślał, iż to idzie o hrabinę Steno i zdziwił się, widząc wchodzącą żonę. Przez te kilka dni doznał tylu wrażeń, taki był natłok wypadków, że stracił sąd o rzeczach, mimo to, nawet pod lufą pistoletu Dorsenne’a nie był tak wzruszony, jak teraz, gdy spostrzegł zbliżającą się do swego łóżka, to wcielenie żyjącego wyrzutu. Twarz Maudy, ta młoda i świeża twarz, na której zwykle błyszczała piękność krwi, odnawianej ciągle przez używanie, zwyczajem angielskim, świeżego powietrza i ćwiczeń codziennych, nosiła niezaprzeczone znaki łez, zgryzoty, bezsenności. Bladość policzków, obwódki ciemne koło oczów, suchość warg i wyraz goryczy na nich, drżenie powiek, wymowniej niż słowa mówiły o straszliwem wstrząśnieniu, które tę istotę wyrzuciło z równowagi życia. Te dwadzieścia cztery godzin wywarły na nią skutek taki, jaki wywiera długa