Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
337
KOSMOPOLIS.

— Widzisz pan — rzekł Florentyn ze spokojnym uśmiechem cierpienia — będę kulał najmniej przez miesiąc... A Dorsenne?
— Mam nadzieję, że przyjdzie — odrzekł Montfanon i dodał z rozdrażnieniem — Dorsenne jest waryatem, a Gorski dzikiem bydlęciem, które należałoby ubić, jak psa wściekłego.
I począł opowiadać historyę policzka, co tak zdziwiło obu słuchaczy, że doktór przerwał swój opatrunek i stał z bandażem w ręku.
— Chcieli się bić zaraz, jak czerwonoskórzy. Mogą się oskalpować potem... A ten Cibo, ten Pietrapertosa, którzy zgadzali się na ten pojedynek, gdybym nie był założył mego veto! Na szczęście brak im dwóch sekundantów i niełatwo jest znaleźć w Kampanii rzymskiej dwóch świadków, którzyby umieli podpisać protokuł, jak to teraz jest w modzie... W Paryżu, w r. 1862, miałem takich świadków za 20 franków od osoby... ale tu?...
I zaczął opowiadać tę dawną historyę, dla uspokojenia swych obaw, które jednak co chwila się objawiały:
— Zdaje się, że jakoś nie mogą się rozejść. Niemożliwem jednak jest, żeby się bili... Czy nie można ich ztąd widzieć?
Zbliżył się do okna, które w rzeczy samej wychodziło na wygon. Widok, jaki tu spostrzegł, wzburzył go do ostatka.