Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
331
KOSMOPOLIS.

za milczenie oberżysty, który w rzeczy samej względem swego pana zachowywał się z pokorą wasala, dość jeszcze pospolitą we Włoszech. Trzej nowo przybyli nie potrzebowali też wcale wyjaśniać powodu swego zjawienia się. Gdy wyszli z powozu, dziewczyna posługująca przeprowadziła ich przez salę ogólną, w której w tej chwili dwóch myśliwych jadło śniadanie, ze strzelbami w ręku i którzy, jak prawdziwi rzymianie, wcale nie zwrócili uwagi na cudzoziemców. Ci z tej sali ogólnej wyszli na małe podwórze a ztąd przez stodołę na obszerną przestrzeń, otoczoną parkanem. Tu i owdzie rosło kilka sosen rozłożystych. Ten plac pusty służył niegdyś za pastwisko dla koni. Cibo, chcąc powiększyć swe dość szczupłe dochody, kupował tanio konie wyranżerowane i sprzedawał je z dobrym zyskiem dorożkarzom. Gdy się ta spekulacya nie powiodła, wygon opustoszał i leżał odłogiem, służąc niekiedy za plac do pojedynków.
— Przybywamy ostatni — rzekł Montfanon, patrząc na zegarek — mimo to o pięć minut zawcześnie... Pamiętaj, dodał cicho, zwracając się do Florentyna — zakryć dobrze ciało. Jak wystrzelisz, natychmiast rękę cofnij i zasłoń głowę...
— Dziękuję — odrzekł Florentyn, patrząc na margrabiego i Dorsenne’a wzrokiem takim, jakim zwykle patrzał na Lincolna — i cokolwiek się stanie jeszcze raz dziękuję panu z całego serca...