Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
327
KOSMOPOLIS.

i Bolesławem. Z drugiej strony znali doskonale tego ostatniego i nie bardzo wierzyli w szczerość jego słów. Jednakże tyle było wzruszenia w jego głosie, że im się go żal zrobiło i przez umowę milczącą nie opierali się już w niczem swemu fantastycznemu klientowi, którego opuścili dopiero o godzinie drugiej rano. I dobrze na tem wyszli! Bolesław bowiem uparł się trzymać bank koło północy, mimo wspomnień o tem strzelaniu Casala, i zaofiarował im pewien odsetek od wygranej, tak że po grze prowadzonej szalenie, każdy z nich wygrał około trzystu luidorów. Zyskali tym sposobem możność przedłużenia swego przyszłego pobytu w Paryżu o kilka dni więcej. To też była to prawdziwa szlachetność z ich strony, gdy ubolewali nad szczęściem przyjaciela przy rozstaniu się:
— Lękam się o niego — mówił Cibo. To szczęście w grze w wigilię pojedynku jest złym, bardzo złym znakiem...
— Zwłaszcza, że ktoś tam był — odrzekł Pietrapertosa, robiąc ręką znak odczyniający urok. Za nic w świecie nie wymieniłby osoby, przeciw uroczym oczom której w ten sposób się zabezpieczał. Ale Cibo go zrozumiał i wyjmując z kieszeni spodni zegarek, który przyczepiony był po angielsku łańcuszkiem bezpieczeństwa do pasa, ukazał między brelokami mały róg złoty:
— Trzymałem go ręką przez cały wieczór — rzekł. Najgorzej to, że Gorski spać nie będzie, a wtedy ręka!...