Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
324
KOSMOPOLIS.

ślał o jutrzejszem spotkaniu, a zarazem gniew szalony ogarniał go na myśl wszystkich tych, którzy byli wmięszani w jego przygody. Byłby rad własnemi rękoma rozerwać panią Steno i Maitlanda, Lidyę i Florentyna, nawet Dorsenne’a, za to że mu dał kłamliwe słowo honoru, które podnieciło tylko przez opóźnienie kilkugodzinne, jego pragnienie zemsty. Ten chaos myśli szalał w nim ciągle, gdy siedział sam przy obiedzie z synem. Jeszcze dziś rano miał wprost siebie uśmiech i oczy żony. Brak tej ostatniej, której wartość oceniał teraz wysoko, był dla niego tak bolesnym, że postanowił zrobić jeszcze jedno usiłowanie i po obiedzie kazał małemu Łukaszkowi iść do matki i zobaczyć czy może ich obu przyjąć. Dziecko wróciło z odpowiedzą odmowną:
— Mama leży w łóżku. Prosi, by jej nie budzono...
Wszystko więc przepadło! Nie zobaczy już przed jutrem swego męża, jeśli ten będzie żył. Bolesław bowiem choć przekonał się dziś popołudniu, że nie utracił nic ze swej celności strzałów, ćwicząc się w obecności zachwyconych swych sekundantów, to wszelako pojedynek jest zawsze loteryą. Może zginąć, a jeśli ta możliwość wiecznej rozłąki nie zmiękczyła tej obrażonej kobiety, to jakież proźby ją zmiękczą? Widział ją w myśli w tej chwili, jak w pokoju, z firankami zapuszczonemi, bez światła, cierpiała w ciemności tę mękę, która przeklina ale nie przebacza. Jakże ten obraz był