Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
279
KOSMOPOLIS.

wy, odbijający się w najpospolitszych szczegółach ich życia wspólnego. Nienawidziła go za tę czystą krew białą, która czyniła z tego wysokiego i tęgiego mężczyzny przepyszny typ piękności anglo-saskiej, obok niej chudej, jakby wyschłej, mimo wdzięku, jaki miała jej twarz śniada. Nienawidziła go za jego wykwintne nawyknienia, za wrodzoną elegancyę, która zdawała się zdobić miejsce, w którem się znajdował, gdy tymczasem w niej tkwił instynkt i niezręczność barbarzyńcy w najmniejszem nawet zestawieniu barw lub materyi. Gdy musiała przyznać postęp w swym mężu w zakresie sztuki, potok żółci zalewał jej serce. Gdy ganił swe dzieło, gdy go widziała oddanego na łup zniechęcenia bolesnego, zwątpienia o sobie, uczuwała głęboką radość, którą psuł jej tylko widoczny smutek, jaki te walki Lincolna wywoływały we Florentynie. Nigdy nie mogła patrzeć na Chaprona, gdy ten, z oczami wlepionemi w Maitlanda, zdawał się odgadywać jego myśli, bez doznania tego „ukłócia w serce“, o jakiem mówiła Alba Steno. To bałwochwalcze ubóstwienie brata dla malarza, sprawiało jej tem większą przykrość, że odgadywała z przenikliwością niezawodną nienawiści, pewne w tem wszystkiem oszukaństwo. Odgadywała ona najskrytsze tajniki duszy obu dawnych kolegów z Beaumont. Widziała, że w tej przyjaźni, jak to zwykle bywa, jeden dawał wszystko i otrzymywał za to tylko brutalną wdzięczność, taką,