Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
239
KOSMOPOLIS.

nione nazwisko Hafnera. Znam go dobrze. Nie cofnie słowa...
Obaj przyjaciele zastali Montfanona w gabinecie, obszernym pokoju zastawionym książkami i z którego widok był na tę obszerną panoramę forum, wspanialszą teraz w powietrzu czystem popołudnia, gdy cień od kolumn i łuków zaczął się wydłużać na bruku prawie białym. Ten wielki pokój o posadzce w tafle, malowany na czerwono, jedynym zbytkiem świecił, to jest wielkim dywanem pod biurkiem, zarzuconem papierami — za pewne ułamkami wielkiego dzieła o stosunkach szlachty francuzkiej z Kościołem. Prosty krucyfiks stał na biurku. Na ścianie wisiały dwa portrety, staloryty monsignora Piusa, świątobliwego biskupa w Poitiers, i generała Sonis, stojącego, z nogą drewnianą. Te staloryty wisiały obok dość pięknego płótna, przedstawiającego Św. Franciszka, patrona gospodarza. Były to jedyne ozdoby artystyczne tego skromnego siedliska. Szlachcic mawiał często:
— Oswobodziłem się od tyranii rzeczy...
Ale z tem tłem cudnem wspaniałych ruin i tem kawałkiem nieba, to mieszkanie tak proste było schronieniem nieporównanem, gdzie szlachcic kończył w rozmyślaniach i wyrzeczeniu się wszystkiego, życie niegdyś pełne burz i światowości. Pustelnik tej tebaidy powstał na powitanie swych gości i wskazując Chapronowi na książkę roztwartą, leżącą na stole, rzekł: