Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
201
KOSMOPOLIS.

jeszcze w czasie pobytu w Ameryce, dali mu uczuć to upokorzenie krwi, od którego ojciec tyle ucierpiał. Dwunastoletni uczeń, cichy, ale nadzwyczaj wrażliwy, gdy się ukazał na „lawn“ spokojnego kolegium angielskiego, pewnego chmurnego poranku w jesieni, miał już miłość własną podrażnioną i był rozkosznie zdziwiony, gdy jego koledzy nie mieli najmniejszego pojęcia o różnicy ras. Między oktawonem a kreolem, europejczyk nigdy nie jest w stanie znaleść różnicy. Florentyn uchodził za tego, kim był istotnie, za wnuka jednego z najlepszych oficerów cesarza. Ojciec starał się, by był francuzem i koledzy widzieli w nim tylko ucznia takiego samego, jak i oni, który wypadkiem przybywa z Alabamy, to jest z kraju tak samo nieokreślonego, jak Japonia lub Chiny. Wszyscy ci, którzy w dzieciństwie zaznali ponurej męczarni obawy, zrozumieją, jaką musiała być trwoga tego biednego dziecka, gdy po czteromiesięcznem życiu, pełnym sympatyi koleżeńskich, jeden z ojców jezuitów, kierujących kolegium, oznajmił, sądząc, że mu tem zrobi przyjemność, o blizkiem przybyciu amerykanina, młodego Lincolna Maitlanda. Florentyn uczuł to tak silnie, że przez dwadzieścia cztery godzin miał gorączkę. Później, po wielu latach, przypomniał sobie, jakie myśli mu przychodziły do głowy w chwili, gdy dowiedziawszy się o przybyciu nowego kolegi, zeszedł ze swego pokoju do refektarza wspólnego, pewny, że spotka się z pogar-