Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
193
KOSMOPOLIS.

ry nie jest twoim i dla przyczyn mi niewiadomych, nie jest godnem szlachcica...
— Przyczyny te zaraz pan zrozumiesz — zawołał Bolesław oszalały z gniewu — gdyż nie napróżno jesteś pan murzynem swego szwagra...
Zaledwie wymówił te słowa, gdy Florentyn, nie mogąc się dłużej powstrzymać, podniósł laskę, którą hrabia polski przytrzymał na miejscu, chwytając go za rękę. Stało się to w jednem mgnieniu oka i obaj mężczyźni stali twarzą w twarz, obaj bladzi z gniewu, gotowi do rzucenia się na siebie, gdy nagle trzask otwieranych drzwi gdzieś w górze przywrócił im przytomność. Służący szedł po schodach. Chapron odzyskał pierwszy krew zimną i rzekł do Bolesława głosem stłumionym, tak że ten mógł go tylko usłyszeć:
— Bez skandalu, proszę pana o to.. Będę miał zaszczyt przysłać panu mych dwóch przyjaciół...
— Ja panu przyślę moich — odparł Gorski. — Zapłacisz mi pan, przysięgam, za swój ruch...
— Jak się panu podoba — przyjmuję z góry wszelkie pańskie warunki... Proszę pana tylko, by przytem niewymieniano niczyjego imienia... Za wiele osóbby na tem ucierpiało, Przypuśćmy, żeśmy się spotkali na ulicy, żeśmy się przemówili i żem panu pogroził.
— Niech i tak będzie — odrzekł Bolesław po chwilowym namyśle — masz pan moje słowo.