Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
181
KOSMOPOLIS.

z rąk i gdy zeszła dla połączenia się z panią Steno, znikły już z jej rąk, w świeże ubranych rękawiczki, ślady tego tragicznego dzieciństwa, jak nie można było spostrzedz pod ciemną woalką, którą owiązała dokoła kapelusza, śladu łez w oczach. Zastała matkę, z powodu której tyle cierpiała, ubraną także w szeroki kapelusz jasny, z białą woalką, pod którą jej złociste włosy, oczy błękitne i cera różowa rzucały coś nakształt blasku. Miała na sobie suknię fałdowaną, z materyi i kroju stosowniejszą dla córki niż dla niej, i sama jaśniała teraz swobodą.
— No — rzekła do Peppina Ardea — winszuję panu, żeś się nakoniec zdecydował. Dziś jeszcze zrobię odpowiednie kroki i będziesz mi wdzięczny całe życie.
— Znam ja się dobrze — odparł młody człowiek — będę żałował mego postanowienia całe popołudnie... Co prawda — dodał filozoficznie — żałowałbym także tego, gdybym się nie zdecydował...
— Odgadujesz zapewne, że idzie tu o małżeństwo Fanny — mówiła pani Steno do swej córki w parę minut potem, gdy obie siedziały, jak dwie siostry, w wiktoryi, która je wiozła do pracowni Maitlanda.
— Więc myślisz — spytała hrabianka — że się to da zrobić?
— To już zrobione — odrzekła wesoło pani Steno. — Mam się oświadczyć o jej rękę. Dopiero to