Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
162
KOSMOPOLIS.

pięciu laty, pewnego wieczoru... Czy pani pamiętasz?...
— Zawsześ pan jednakowy! — zawołała, śmiejąc się głośno swym śmiechem dźwięcznym i czystym — przyszedłeś pan do mnie dziś rano, żeby porozmawiać o małżeństwie, niespodziewanem dla ciebie z twoją opinią gracza, hulaki i utracyusza, małżeństwie, które zadośćczyni wszelkim, najbardziej wygórowanym warunkom. Wszystko w niem jest: piękność, młodość, inteligencya, majątek, a nawet, rzecz trudna do uwierzenia, jeżeli umiem patrzeć na mą przyjaciółkę, początek miłości, bardzo żywej miłości... I o mało, żeś pan się mnie nie oświadczył... No, no!
I podała mu rączkę, okrytą błyszczącemi szmaragdami, którą ucałował:
— Przebaczam panu, ale musisz odpowiedzieć: tak lub nie... Czy mam cię oświadczyć? Jeżeli tak, to koło drugiej godziny pojadę do pałacu Savorelli i pomówię z przyjacielem Hafnerem. On znów pomówi z córką i będziesz miał ich odpowiedź dziś wieczorem, lub jutro. No, cóż: tak, czy nie?
— Dziś wieczorem!... jutro!... — zawołał książę, potrząsając głową z ruchem wysoce zabawnym — ależ tak prędko nie mogę się zdecydować. To zasadzka! Przyszedłem tu na pogawędkę, po to, by się pani poradzić...
— Względem czego? — zapytała pani Steno z żywością prawie niecierpliwą — co ja panu mogę po-