Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
102
KOSMOPOLIS.

wały!... Pojechałem. Powiedziałem sobie: jeżeli doniosę żonie o mym powrocie, dowiedzą się o tem i wymkną mi się. Chciałem ich złapać, chciałem... nie wiem już, czego chciałem!... Nie mogłem dłużej znosić tej niepewności. Wsiadłem do pociągu, nie zatrzymywałem się nigdzie, ani w dzień ani w nocy. Służącego zostawiłem wczoraj we Florencyi i dziś rano stanąłem w Rzymie... Cały plan ułożyłem sobie w drodze. Wezmę mieszkanie naprzeciwko ich mieszkania, na tej samej ulicy, może nawet w tym samym domu. Będę ich szpiegował dzień, dwa dni, cały tydzień a potem... Czy uwierzysz? Jadąc w dorożce przyjrzałem się sobie i przestraszyłem się. Trzymałem rękę na cynglu tego oto rewolweru — wyciągnął broń z kieszeni i rzucił ją na kanapę, jak gdyby odpychał od siebie pokusę — i ujrzałem się tak wyraźnie, jak ciebie teraz widzę, zabijającym te dwie istoty, gdybym ich schwytał na gorącym uczynku... współcześnie zobaczyłem mego syna i żonę... Między mną i morderstwem, całą odległość stanowiła może ta ulica... I uczułem, że trzeba natychmiast uciekać, uciekać od tej ulicy, od tych przestępców, jeżeli są nimi istotnie, uciec przed sobą samym! Przypomniałem sobie ciebie i przybiegłem, by zawołać: przyjacielu, oto, do czego doszedłem, utopię się, zginę, ratujcie mnie!...
— Ależ znalazłeś sam ten ratunek — odrzekł Dorsenne — jest nim twój syn i żona. Zobacz ich najprzód i jeżeli nie mogę ci przyrzec, że nie bę-