Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
95
KOSMOPOLIS.

cierpień, które rozwijał przed nim z pewną próżnością tajoną, choć one były prawdziwe.
— Prawda, że widać jak cierpię? Ale tu to nic nie znaczy — dodał, wskazując na twarz ruchem zniechęconym.
Poczem przetarł ręką czoło i oczy, i jak gdyby chciał jakąś wizyę zakląć, odezwał się:
— Ale masz słuszność. Potrzebuję spokoju, gdyż inaczej, zginąłem.
Po chwilowem milczeniu, w czasie którego zdawał się zbierać myśli i odzyskiwać wolę, gdyż głos jego stał się stanowczym i krótkim, rzekł
— Wszak wiesz, że o mojej obecności tutaj nikt nie wie, nawet moja żona?
— Wiem — odrzekł Dorsenne — przed chwilą widziałem się z hrabiną. Dziś rano oglądaliśmy pałac Castagna z nią, Hafnerem, panią Maitland i Florentynem Chapron.
Przez chwilę milczał i rozmyślił się, że lepiej powiedzieć wszystko.
— Była tam także pani Steno i Alba.
— I nikt więcej? — zapytał Bolesław z wejrzeniem tak przenikliwem, że powieściopisarz musiał użyć całej siły, by je wytrzymać i odrzekł:
— Nie, nikt więcej.
Zapanowało milczenie. Dorsenne przekonał się po tych pytaniach, że dalsza rozmowa może przybrać formy bardzo nieprzyjemne. Gorski leżał teraz raczej, niż siedział na kanapie w ciasnym pokoiku, w całej swej postawie, w skupieniu