Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrąb też z łaski swojej tego cymbała X., on już od tygodnia żadnego z nas na śniadanie nie zaprosił...
III. LITERAT. Ależ, panie... ja u niego niedawno byłem z wizytą, a nawet jutro ma mi dziecko do chrztu trzymać!
REDAKTOR. No, to się pan nie podpiszesz... jeżeli zaś dobrze mu pan dojedziesz, to mogę ofiarować półtorej kopiejki od mendla.
III. LITERAT. A, to co innego, w tej chwili napiszę!
REDAKTOR. Wykaż mu pan plagjaty, wspomnij o procesie o oszustwo i wogóle staraj się dać poznać, że to człowiek niebezpieczny...
III. LITERAT. Nie bój się pan, dam ja mu bobu!
INTERESANT (wpada zadyszany). Panie redaktorze, cóż wy u djabła wyrabiacie ze swojem pismem? toż mi tu ze wsi donoszą, żeście jeszcze ani jednego numeru nie wysłali?
REDAKTOR. To zapewne z winy poczty... my wszystko jak najsumienniej i najpunktualniej wypełniamy.
INTERESANT. No tak, zapewne!... Ale cóżeście wy za głupstwa popisali w rubryce zoologji? Donosicie o wężu morskim, a tu nikt nie wierzy w jego istnienie.
REDAKTOR. Mylisz się pan! Wąż morski istnieje, właśnie donoszono nam o tem przed kilku dniami wprost z akademji paryskiej.
INTERESANT. A kiedy tak, to co innego! Więc to aż tak wysoko macie korespondentów?
REDAKTOR. Tak jest, panie, i słono im płacimy, po 10 kopiejek od wiersza, panie, a to wszystko dla dobra ogółu, dla użytku publicznego... O, bo my postępujemy wcale inaczej niż nasi koledzy!